.
Włoska autostrada między Udine a Treviso. Powietrze drży w skwarze czerwcowego, południowego słońca, a długi powrót z Toskanii zaczyna odciskać swoje piętno. Alpy, choć zachwycające, zdają się już nie odwracać uwagi od monotonnej trasy: tunel, wiadukt, tunel – niemal mechaniczna powtarzalność…, i tak ma być już do samej granicy z Austrią, a potem już tylko kilka godzin i znowu w Polsce, w domu.
.
Wjazd do tunelu – olbrzymie kołowrotki wentylacji odprowadzają powietrze, tworząc niepokojącą atmosferę. Nagle przestrzeń przeszył dziwny odgłos – strzał, a może głośny huk? A może groźny odgłos pęknięcia? Potem jeszcze jeden, bardziej niepokojący. I nagle cisza – czas staje w miejscu. W powietrzu unoszą się iskry – złowrogie, przypominające rozbłyski, które zwiastują coś nieuchronnie złego. Zgrzyt metalu przerywa ciszę, od której aż ciarki przechodzą po plecach.
Z oddali wyłania się samochód. Pędzi jak oszalały, jego karoseria drapie o ścianę tunelu, wytwarzając deszcz iskier, które wirują w powietrzu jak tańczące demony. Ściana tunelu zaczyna wyglądać jak rozgrzana do czerwoności; odblaski chorągiewek zerwane z jej powierzchni uderzają o pojazd, jakby próbując go zatrzymać. Ale auto nie zwalnia – jedzie dalej, nieubłaganie zbliżając się do końca tunelu. Za chwilę wiadukt nad urwiskiem przejmie jego tempo.
W głowie rodzi się pytanie: „Czy to już koniec? Czy świat, który znam, właśnie się zatrzymuje?” 130 km/h nie wydaje się przesadnie szybkie – dopóki nie tracisz kontroli. Ten tunel, kilometr długości, pokonuje się w mgnieniu oka. Bez hamulców ten moment staje się skokiem w przepaść.
.
A potem – cisza. Samochód zwalnia, zatrzymuje się, ale nie na drodze. Zjeżdża na pobocze, pełne kamieni. Ciemność wypełnia przestrzeń, a dym przenika do wnętrza. „Wysiadamy, szybko!” – słyszę głos mojego męża. Światło z tunelu migocze w oddali, kontrastując z chaosem wewnątrz pojazdu. Poduszki powietrzne są porozwalane, wnętrze auta jak scenografia najgorszego filmu. Otwieram oczy. Oddycham. Żyję.
.
I wtedy wszystko się zmienia. Świadomość, jak niewiarygodnie kruche jest życie, dociera z całą siłą. W jednej chwili, z miejsca przesiąkniętego strachem, wyłania się wdzięczność za możliwość podziwiania świata na nowo. Tego dnia mieliśmy szczęście – pęknięta opona zagrała o nasze życie, ale szczęśliwie nie wygrała.
Patrzę wstecz i zastanawiam się – czy życie to takie pędzące auto? Bez właściwego „paliwa” i zadbania o kondycję, możemy stracić kontrolę. Ale może, tylko może, zawsze jest czas na wyhamowanie.
.
Agnieszka Kobus-Bogucka
.
Zostaw Komentarz